Leosia o sobie :)

 

Podobno urodziłam się w 2003 roku i ledwo co podrosłam, a już w marcu 2004 roku trafiłam do tutejszego schronu. Jestem niewielka, cała czarna, z okazałym lecz bezładnym futerkiem, siwiejącym ryjkiem i nieco odstającymi uszami.  Ogon najczęściej mam podkulony, lecz nieustannie dyszę, dodając sobie animuszu. Bo jak ktoś nie dyszy i siebie nie słyszy, to jest, czy go nie ma?

 

Mówią, że jestem okropna dzikuska, a nawet „kosmata diablica”. Mam nadzieję, że to komplement!

Wołają na mnie różnie, zazwyczaj na „L” : Leosia, Leona, Leontyna ...  Lecz zdarza się, że posłyszę jakieś słowo z „nieco innej beczki”: Ośka.  Dziwne! Gdzie tu się podziało moje ulubione „L”?  No cóż! Dwunogi są mało wyrozumiałe. Wiadomo – Ordynusy!  A wszystkiemu winien pewien Rom, który tak właśnie mnie zwie. Nasza znajomość to już dosyć długa historia.

Wszystko zaczęło się kilka lat temu, gdy mieszkałam w zagródce nr 45 razem ze stadkiem ośmiu innych paszczy, które co tydzień odwiedzał Rom. Podobno ja byłam najbardziej dzika z nich wszystkich, bo nie chciałam wychodzić na spacery, tzn. nikt nie mógł mnie złapać!  Wprawdzie czasem pojawiała się u nas Ema, która usiłowała mnie wyprowadzić, lecz te próby kończyły się jedną wielką gonitwą – taką zabawą w „ściganie króliczka”. Niezła gimnastyka!  Rom podziwiał moją sprawność i twierdził, że jestem jak kulka rtęci, w dodatku czarnej (?).  A ja po prostu lubię ruch i mam naturalne ciągoty, nie wyłączając płci odmiennej!  Nawet do nieco starszych panów, oczywiście jeśli wciąż są tak sprężyści, jak wówczas był Jaworek.  Ach, jakie to było wdzięczne ciacho!  I jak miło było z nim romansować!  Lecz wszystko co dobre, szybko się kończy.  Jaworek wkrótce poszedł do adopcji i nawet to ładne imię mu zmieniono!  Nazwali go jakoś dziwacznie, jakby „Indor”? Nie, jeszcze inaczej! Może „Imbryk”? Nie! Nie tak! ... Już wiem! – „Imbir”.  Dla mnie i tak będzie Jaworkiem!

 

Jego następcą został Kajtek. Pamiętam jego wyczyn, który wszystkich nas bardzo podbudował. Zanim  go dostawiono, mieszkał tu z nami elegancki czarny niskopodwoziowiec – Kuba, który po spacerze wzbraniał się wejść z powrotem do zagrody.  Wówczas Rom brał Kubusia na ręce i już bez oporów z jego strony, wnosił go do środka.  Aż nadszedł czas gdy Kuba odszedł, bo też został adoptowany.  Wtedy przydzielono nam nowego jegomościa – Kajtka.  Okazało się, że Kajtek też miał taką właściwość, że ze spaceru nie chciał wracać na wybieg.  A ten nieostrożny Rom, przyzwyczajony do fochów Kuby, niewiele myśląc wsunął swe górne kończyny pod tułów Kajtka, żeby go dźwignąć jak tamtego. Jakże boleśnie się pomylił!  Nie wiedział, że ten nowy nabytek nie znosi, gdy się go tyka od spodu.  Kajtek momentalnie zrobił mu z kciuka prawdziwą „jesień średniowiecza”.  Było głęboko i kolorowo!  Sprawca z mety zyskał wielki szacunek; od razu został przez wszystkich zaakceptowany i ochoczo przyjęty do grona naszej szajki.  Najdziwniejsze jest to, że Rom wcale się nie odgryzł i nawet do dziś glansuje go po główce (!).

Wraz z Kajtkiem przeszłam wkrótce do innej zagrody (nr 43) gdzie rządził masywny Łobuziak, który uwielbiał gnębić trochę mniejszego od siebie Mopa.  Tam i Kajtek mu się poddawał. Nie miał wyjścia, bo Łobuzowi nikt nie podskoczył.  A ja też umykałam i schodziłam mu z oczu.

Teraz, już od pewnego czasu jesteśmy z Kajtkiem tylko we dwoje, w zupełnie nowym miejscu.  Na początku dalej wzbraniałam się przed wyjściem na spacery, więc tylko Kajtuś był wyprowadzany. A gdy wracał, ja z lubością go obwąchiwałam, chłonąc niezwykłe zapachy lasu i psich ścieżek.  Wówczas on się trochę denerwował, bo jak wiadomo, nigdy nie lubił dotyku od spodu, a właśnie tam skupiało się najwięcej interesujących woni.  W ubiegłym roku, do odwiedzającego nas Roma dołączyła druga dwunożna istota - poznana niegdyś Ema. To ona mnie przemogła i zmusiła do wychodzenia na spacery.  W końcu jej uległam, bo te zapachy przynoszone przez Kajtka ..... były tak nęcące!  Teraz oboje jesteśmy wyprowadzani.  Ale ja wciąż jestem nieufna. Na spacerach chodzę trochę bokiem, czujnie łypiąc („spode łba”) jednym okiem.  Dla równowagi, jak cyrklem, zataczam foremne koła swym niedługim lecz mięsistym ogonkiem.  Wszystko mam pod kontrolą!

Ostatnio, patrząc na mnie, Rom przebąkuje coś pod nosem; o jakimś rekordzie pobytu w schronisku ...  Że to niby ja, w lipcu tego roku, pobiłam rekord 12 lat i 4 miesięcy ustanowiony przez naszego dawnego znajomego - Mono.  Phi ... też mi coś?  Cóż to jest w porównaniu z prawdziwymi rekordami czynionymi w połowie ubiegłego wieku? Słyszałam, że to właśnie wtedy subtelne niewiasty biły wszelkie rekordy wiejskiego rodeo, skutecznie ujeżdżając groźne stalowe potwory, zwane traktorami. Takie wyczyny – to rozumiem! 

Ten Rom i Ema czasami wyprowadzają nas wspólnie.  Podejrzewam, że mogą się znać.  Bo dwunogi używają wtedy różnych dziwnych, nawet wulgarnych słów.  Jedno takie posłyszałam: „Ojciec”.

_________________________________________________________________________________

Od tłumacza:  Leosia przejęła schedę po Mono. Teraz to ona jest najstarszą rezydentką i nie od parady przydzielono jej nr ewidencyjny „1”.  To bardzo smutny, absolutny rekord: 12 lat i 9 miesięcy pobytu w schronisku na koniec 2016 roku!   W dodatku 11 lat „zdziczenia”, które nie pozwalało jej przemóc się do wychodzenia na zewnątrz.  Obłaskawienie takiej istoty graniczyło z cudem.  Była zawsze tak sprytna, zwinna i nieugięta w swych unikach, że nijak nie można było jej „dorwać”.  I nie można jej było przekonać w żaden sposób.  Dobrze, że wreszcie odpuściła!  Bo mimo niemłodego już wieku, wciąż jest niesamowitym „wierciochem”, z podziwu godną kondycją (tylko ta „zadyszka”!). Leosia, mimo wrodzonej dzikości zachowań, z pewnością ma dobre serce. Jest łagodna, a przy zdarzających się przypadkiem zbliżeniach nie wykazuje żadnej agresji, mimo że wówczas nadal czegoś się obawia. Widać to po jej bojaźliwym „przycupnięciu” i wstrzymaniu głośnego oddechu. Dobrze to uszanować i nie przesadzać z wymaganiami. Leosia zasługuje na taktowną współpracę.

Końcowe fragmenty zwierzeń naszej bohaterki to nawiązanie do jednego z moich ulubionych kierunków komicznych - socrealizmu; zarówno w porównaniu znaczenia stanowionych rekordów, jak i w sposobie użycia przymiotnika „wulgarny” (pomysł merytorycznie zaczerpnięty z relacji służbowej, spisanej w jednym z protokołów milicyjnych).