Łobuzia(k) o sobie :)

ŁOBUZIA(K)

Nr rejestru 16/2014

Tel. 89 526 82 15

Jestem sporą, dosyć masywną panienką i nie wstydzę się tego.  A z życiem się nie szczypię, biorę to co mi się należy, a należy się więcej niż innym.  Inni towarzysze niedoli zwykle są mniejsi ode mnie, więc zapewne mniej potrzebują.  Ludzie mnie trochę dołują – nie do końca im ufam.  Nie daję im się złapać na arkan i prowadzić jak koń pociągowy.  Co to, to nie!  Żadnych spacerów!

Podobno jestem pstrokata jak sroczka, trochę czarna, trochę biała.  A gdzieniegdzie na tym jasnym, ciemno nakrapiana – taka jestem pogmatwana!   Mówią też, że jestem nadobna niczym Hans Kloss (to chyba komplement?).   Ale tak mówią tylko ci, którzy płacą  „abonament” (Rety – co za upiorne, niezrozumiałe słowo!).  

Przez długi czas na naszym wybiegu panowała idealna równowaga (prawie idylla).  Bo było nas cztery sztuki: dwie panienki i dwóch chłopców.  A ja byłam ze wszystkich największa – nikt mi nie podskoczył.  Ech, co to były za czasy!  Łza się w oku kręci!  Dzikuskę  Leosię czasem pogoniłam a nieraz wystarczyło dać znać, że coś mi się nie podoba i ona już zmykała tak, że nijak nie można było jej dorwać, więc nawet się nie trudziłam.  Niski, podługowaty Kajtek – pulpecik, zwykle czuł respekt i poddawał się moim humorom.  Wtedy kładł się na grzbiecie i podkulał swe krótkie nóżki a ja łaskawie to akceptowałam.   A nieraz, jak był „na chodzie”, wystarczyło stanąć nad nim i kilka razy lekko dziobnąć go w kark miękkim (tępym) ryjem.  Wtedy on już wiedział, że trzeba być posłusznym.  

Ale największa rozrywka była z Mopem, zwłaszcza gdy pojawił się w pobliżu jakiś dwunożny stwór.   Mop mnie denerwował bo był strasznie namolny i wszędzie go było pełno, a w dodatku (o zgrozo!) był prawie tak wysoki jak ja.  To niewybaczalne!  Więc dawałam upust swoim szalonym instynktom i goniłam go gdzie pieprz rośnie!   Najczęściej do wolnej budy („miejsce kaźni”), gdzie bywało że używałam swych zgrabnych kiełków by przekonać go, co o nim tak naprawdę sądzę.  A te wszystkie piski i kwiki – to dopiero był miód na moje uszy!

Aż tu nagle wszystko się zmieniło, i to na gorsze!   Kajtek i Mop przeszli do innej zagródki a na ich miejsce wstawiono Sonię.  I zrobił się istny babiniec: zostały trzy sztuki - same baby.   Na domiar złego ta Sonia okazała się straszną heterą.   Cielista, wielka i masywna, wyposażona w paszczę budzącą trwogę, od razu zauważyła, że to ja mogę być jej konkurentką.  No i zaczęło się!   Ganiała mnie z miejsca na miejsce pod każdym pretekstem, nic nie można było zrobić, wszystko było źle!  

A ja nie odważyłam się jej przeciwstawić.  To były bardzo złe czasy!

No a przede wszystkim:  jaka to wielka niesprawiedliwość tak mnie sekować!

Ostatnio wreszcie się poprawiło.  Sonia poszła do adopcji i mój problem na szczęście znikł.

Tylko wciąż brakuje mi Mopa do wspólnych, aktywnych zabaw i miłego spędzania czasu.  Wprawdzie ganiam teraz Leosię, bo tylko ona mi została, ale to już nie to samo.  Ona zawsze jakoś się wywinie i nie da się dopaść. Ale dobre i to.

Teraz przynajmniej powrócił porządek! 

 

 

P.S.  Cha! Cha!  Ale was nabrałem! Ja wcale nie jestem panienką, tylko tak udaję, żeby być „trendy”!

         I choć nazywam się ŁOBUZ, to „gender” zawsze mnie nęcił!


Od tłumacza:  Ten pies to niezły rozrabiaka.  A literka „a” na końcu takiego określenia, wskazuje na

                         rodzaj żeński!(?).  Więc .....  Łobuz to zwierz po przejściach (szczeniak znaleziony w

                         śmietniku), niezwykle trudny do socjalizacji. Gdy znajdzie się w sierściowym

                         towarzystwie, wówczas ma raczej bezpardonowy sposób bycia. Jest samolubny i

                         raczej nie nawiązuje psich przyjaźni. Najważniejszy dla niego obiekt to: „JA”. Więc

                         hołduje zasadzie: „Jeśli Kali zrobić komuś źle – to dobrze! Lecz gdy ktoś źle zrobić

                         Kalemu – Oj! To bardzo niedobrze!”  Panicznie boi się osaczenia, wszelkie próby

                         schwytania go na spacer mogą zakończyć się dla chwytacza niewesoło - on odgryzie

                         się boleśnie, choć niezłośliwie.  Bo to tylko tzw. „obrona własna”.  Łobuz dlatego jest

                         tak wyjątkowy, że już chyba tylko on jeden nie wychodzi na spacery.  W kontaktach z

                         ludźmi których zna, jest płochliwy, najczęściej podkula ogon i pokornie szoruje do

                         budy, skąd obserwuje przybysza.  Ładnie wygląda, jest zdrowy, nieagresywny dla

                         ludzi. Trudno go nie lubić, nawet mimo jego egoistycznych zapędów!